Dwoistosc Ewy Wnukowej
- Wacław Krupiński
Ewa, wnuczka Ewy
- Jan Poprawa
Jubileusz 2:1, czyli nie ma gorszej nauczki,
jak życie bez Wnuczki
- Janusz R. Kowalczyk
Głowy Piwniczne: Ewa Wnukowa
Erotyczne "R"
- Wacław Krupiński
Aktorzyca
- Jan Latus
Kulturalne polecenie
- Waclaw Krupiński
Piwnica pod Baranami - piosenki humorystyczne i satyryczne
- rekonesans badawczy
- Andrzej Pacuła
Dwoistosc Ewy Wnukowej
15.10.2011
Wacław Krupiński | Dziennik Polski
Nowy Jork; gdy wracali z klubu jazzowego na Greenich Village z lekka już świtało. I nagle wyskoczyło dwóch Czarnych z żądaniem pieniędzy. Szli w czwórkę; na pewno Piotr Skrzynecki i Franek Fotygo, i na pewno ona, Ewa Wnukowa - "prawdziwy postrach męskich sfer" (jak to kiedyś ujął w piosence Leszek Wójtowicz). I to ona poskromiła napastników. Nawrzeszczała na nich najbardziej plugawymi polskimi słowami tak, że zgłupieli. A gdy już padło pytanie: "Skąd jesteście?", gdy największe emocje opadły, zażądała, by za ów napad i strach zostali przez tych Murzynów odprowadzeni do hotelu. Dalej - klasyka. "Na skwerku pod hotelem, nie bacząc na zakazy, wypiliśmy wspólnie butelkę Jacka Danielsa. Piotr był zachwycony" - opowiadała mi parę lat temu Ewa Wnukowa, dowodząc, że potrafi poskromić nie tylko Witkacowską "Tarantulę" z piosenki Zbigniewa Raja.
Ot, artystka nieposkromiona, pełna fantazji, niezależna. Gdzieś w początkach kariery odrzuciła piosenkę Zygmunta Koniecznego "Braliśmy ślub nocą", mówiąc, że to paskudztwo! Po latach wyjaśnia, że przecież nie od razu odrzuciła, że wcześniej śpiewała. "Była taka Baśka Wójcik, która chciała startować w krakowskim festiwalu piosenki studenckiej i Zygmunt, jeden z jego jurorów, dał jej tę piosenkę, ale pod innym nazwiskiem, że to niby kompozycja niejakiego Michalczyka. To ja się wpieprzyłam... Tak?! To nie będę śpiewać piosenki jakiegoś Michalczyka. I już nigdy jego piosenek nie śpiewałam". "Też się obraziłem i postanowiłem jej nic nie pisać. Teraz jest to wspaniała artystka" - powie po latach kompozytor.
Taka jest Ewa Wnukowa, artystka piwniczna, aktorzyca, o której wszyscy mówią, że to dobry, serdeczny, życzliwy człowiek. Może najlepiej scharakteryzował ją piwniczanin Bogdan Micek: "Ewa ma w sobie to wszystko, co niosą ze sobą cztery pory roku: wiosenną świeżość, ciepło letniego słońca, blask światła cudownej złotej jesieni, ale i podmuch zimowej zawieruchy (czasami!!!)".
Pojawiła się w kabarecie jeszcze przed maturą, trochę już występując, stąd już jubileusz 40-lecia. Szczęśliwie się zbiegło, że Polskie Radio wydało ostatnio płytę "Pieśń nad pieśniami, czyli ballada człowieka o miłości" do tekstów Dymnego, z muzyką Jacka Zielińskiego, na której można słuchać
śpiewu Ewy Wnukowej sprzed 31 lat. To Jacek Zieliński napisał Ewie kilka pięknych piosenek, m.in. "Wyspę" do tekstu Dymnego, która przesądziły o jej karierze, w tym tę, dzięki której odnosiła spektakularne sukcesy - "Chciałabym wiedzieć, jak pan całuje".
Ewa Wnukowa szybko stała się kimś wyjątkowym, charakterystycznym, wyrazistym; wcale nie z powodu swego "perwersyjnego r", jak to zapisał w piosence Leszek Wójtowicz. Esencjonalnie ujął to Jan Poprawa, wszak nieszczególny admirator tego kabaretu: "Jej odrębność jest odrębnością współautora dramatu, nie zaś wykonawcy cudzej wizji". To precyzyjny sygnał, wskazujący na Ewy osobowość, na indywidualny styl interpretacji, na kreacyjne podejście do piosenki. Stąd te Ewy przebiórki - kapelusze, szalone stroje, pióra, dbałość o rekwizyt. Wszystko, by podkreślić: ja nie jestem piosenkarką. Jestem postacią z teatrzyku piosenki! Do "Kobry" wymyśliła sobie nakrycie głowy przedstawiające znacznie mniej szlachetną część ciała,
które dopiero w trakcie piosenki było przenoszone na właściwe miejsce. Wiąże się z tym anegdotka, opowiadana przez niegdysiejszego piwniczanina (od lat Loch Camelot) Kazimierza Madeja, jak to Ewa, jadąc pociągiem, relacjonowała koleżance jeden z występów: "Kazik, jak zdejmował mi dupę z głowy, to wsadził mi palec do oka". Dwie panie wyszły z przedziału.
Ale obok szaleństwa (kontrolowanego), obok nieokiełznania i demoniczności rodem z Witkacego ma w sobie Ewa Wnukowa pokłady liryzmu, gdy wierszem Cwietajewy opiewa uroki "Sierpnia" albo słowami Dymnego - "Wiosny", gdy tuli do snu "Kołysanką" Kurylewicza, ma i tragiczne tony, wpisane w jej los jako matki...
Ot, dwoistość. Nosili ja w sobie Dymny, Halina Wyrodek...
Ewa, wnuczka Ewy
Jan Poprawa
Gdy pojawia się na scenie - milkną rozmowy. Cichnie nawet rozgadana, rozbawiona zazwyczaj widownia "Piwnicy pod Baranami". Powietrze wypełnia elektryzująca atmosfera wspólnego oczekiwania. Na co? Czy na przeżycie, wzruszenie, uniesienie? Tak bywa zazwyczaj, gdy pojawia się artysta. W tym jednak przypadku widzom i słuchaczom chodzi jeszcze o coś innego. Oni wiedzą, że czeka ich przygoda spotkania z artystką jedyną i niepowtarzalną.
W polskiej sztuce estradowej dwudziestego stulecia krakowska "Piwnica pod Baranami" zajmuje miejsce tyleż poczesne, co odrębne. W starodawnych podziemiach pałacu Potockich przy Rynku Głównym najpiękniejszego z polskich miast, siwobrody Demiurg - Piotr Skrzynecki - wyczarowuje jedyne w swoim rodzaju światy. Wypełnia scenę figurkami z komedii ludzkiej i na pół realnymi zjawami z własnej wyobraźni. W owym świecie kreowanym przez Pana Piotra jest miejsce dla Anioła i Diabła, ale jest też tenor przystojny do nieprzyzwoitości i wesołek z odesskiego przedmieścia. Jest smutny Pierrot i krucha laleczka. Jest clown, którego śmieszność przegrała w konfrontacji z życiem. I jest jeszcze stu innych mieszkańców wyobraźni... Ciał tym fantomom użyczają piwniczni artyści. Kogóż wśród nich nie ma? Bo są i znani aktorzy i profesorowie Uniwersytetu, których znużył widok bibliotecznej półki; są kompozytorzy o międzynarodowej sławie i malarze odpoczywający od pracownianej ciszy... Wszyscy razem tworzą tę niezwykłą wspólnotę krakowskiego arcykabaretu. Dzięki nim "Piwnica pod Baranami" to swoiste theatrum mundi, to wizerunek świata - nie tego, który jest, ale tego, który mógłby być.
W tym teatrze Mistrza Piotra - Ewa Wnukowa zajmuje miejsce i pozycję wielce osobliwą. Jest postacią przedstawianej na "piwnicznej" scenie komedii, ale też kimś więcej. Jej odrębność jest odrębnością współautora dramatu, nie zaś wykonawcy cudzej wizji. Jej sceniczna kreacja sprawia wrażenie, jakby ów demiurg, budujący swój świat z bezkształtnej pramaterii - zmuszony został, w tym jednym przypadku, do uszanowania i przyjęcia zjawiska powstałego samodzielnie, poza nim. Piotr w osobie Ewy znalazł partnera!
Ewa Wnukowa jest w "Piwnicy pod Baranami" od dawna, bez mała od dwudziestu lat. Pojawiła się "pod Baranami" jako młodziutka dziewczyna, zaistniała tam właśnie jako piosenkarka, tam też ukształtowała się jako artystka. Jej naturalny rozwój twórczy związany był więc stale z Piotrem i całym jego artystycznym towarzystwem. Nie pozostało to oczywiście bez wpływu na język sztuki, jakim posługuje się nasza gwiazda. Jej piosenki tworzone są przez najwybitniejszych kompozytorów współpracujących z "Piwnicą" (a przypomnieć trzeba, że jest to grono artystów wspaniałych, nie mających konkurencji w kraju i cieszących się sławą w świecie). Jednym z tych kompozytorów, szczególnie przez Ewę faworyzowanym - jest Zbigniew Raj. Ongiś wzięty muzyk jazzowy, estradowy showman, dziś zaś utytułowany kompozytor muzyki filmowej (m.in. nagroda kompozytorska w Festiwalu Filmowym w Gdańsku). Piosenki Raja, zafascynowanego nadrealizmem Witkacego, nasycone są wewnętrznym pulsem, pełne błyskotliwych pomysłów harmonicznych, operujące często pastiszem, muzyczną ironią etc. Dla Ewy są idealnym wprost materiałem interpretacyjnym, bardzo bliskim świata jej własnej wyobraźni...
Przez długie lata Ewa Wnukowa była jedną z wielu postaci piwnicznej sceny. Z tłumu młodych i utalentowanych wykonawczyń wyróżniała ją wówczas tylko niebanalna dziewczęca uroda i jedyne w swoim rodzaju brzmienie głoski "rrrr". To "rrrr" dźwięczało w piwnicznych chórkach, potem we własnych piosenkach. Ewa realizowała najrozmaitsze zadania aktorskie, zadane przez Piotra, lub wynikające z potrzeb spektaklu. Była jedną z wielu. Ale już wówczas można było dostrzec jej "inność".
Zazwyczaj kariery estradowe przebiegają etapami. Ich progi wyznaczane są przez jakieś spektakularne sukcesy, nagrody w festiwalach, miejsca na "listach przebojów" czy choćby powodzenie pojedynczych utworów. Przypadek Ewy Wnukowej jest na tyle osobliwy, że w jej artystycznym życiorysie nie znajdziemy w istocie żadnych podobnych wydarzeń. Ewa nie doznawała pokus, idących zwykle w ślad za nagłym uwielbieniem tłumu. Nie przeżywała ciśnienia masowej popularności. Ale też nie doznawała goryczy porażek, upokorzeń wynikających z nagłej obojętności swych słuchaczy...
Ściślejsze związanie z kompozytorskim warsztatem Raja nie odebrało jej chęci współpracy z innymi muzykami. Przed laty śpiewała utwory Jacka Zielińskiego, pisane specjalnie dla "Piwnicy" i dla niej właśnie. Dziś korzysta także ze współpracy muzyków jazzowych. Jej poświęca piosenki - niezbyt częste w jego kompozytorskiej twórczości - świetny jazzman z Monachium, Leszek Żądło. Jej piszą utwory Marian Pawlik, Jarosław Śmietana i inni. Pociąga ich zapewne nie tylko wokalna sprawność artystki, jej biegłość i inteligencja interpretacyjna. Pociąga - po prostu - magnetyczne oddziaływanie osobowości tej artystki.
Ta gwiazda "Piwnicy pod Baranami" jest nie tylko piosenkarką, nie tylko aktorką. Z wykształcenia plastyczka - nadaje kształt, kolor, wizualny wyraz swym kreacjom. W szalonym plastycznym świecie "Piwnicy" - jest to przedziwna, jej osobista enklawa. Ale dopiero w samodzielnych recitalach, w występach estradowych ocenić można, na ile owa plastyczna wizja Ewy jest wyrafinowana i - po prostu - piękna.
W kilkudziesięcioletniej historii "Piwnicy pod Baranami" pojawiło się wielu artystów, którzy z czasem poczęli żyć własnym estradowym życiem. Ewa Demarczyk, Leszek Długosz. W pewnym okresie Mieczysław Święcicki, niedawno całkiem - Jacek Wójcicki. Wszelako nikt z nich nie wynosił z "Piwnicy" na estradę jakości tak niezwykłej, jak to robi Ewa Wnukowa. Co gwarantuję słowem krytyka, który niejedno słyszał, widział i zrozumiał...
Zresztą - dlaczego szanowni Czytelnicy mieliby mi wierzyć na słowo? Wszak niedługo będą mieli okazję osobistego spotkania z Ewą. Nie wątpię, że potwierdzą wówczas me przekonanie: oto wybitna artystka. Taka, jaka urodzić się może tylko w Krakowie...
Jubileusz 2:1, czyli nie ma gorszej nauczki,
jak życie bez Wnuczki
13.10.1991
Janusz R. Kowalczyk | Rzeczpospolita
Moda na benefisy w III RP rozwija się i ogrania coraz szersze kręgi kulturalno-towarzyskie. Coraz młodszym gwiazdom rozrywki organizuje się rocznicowe obchody, co stawia pod znakiem zapytania znane stwierdzenie Boya, że do jubileuszu trzeba mieć pryka.
Słynący jubileuszami Kraków, "Piwnica pod Baranami", Klub Czterdziestu i Ewa z Bereszków Wnukowa, u progu nowego sezonu kabaretowego zaprosili przedstawiciela redakcji na "Szalony, Uroczysty Wieczór i Noc z udziałem Niezwykłych Gwiazd z okazji Jubileuszu 2:1 Ewy Wnukowej. Niezwykłe stroje, kwiaty i prezenty mile widziane. Piwnica". I tak w ciepły wrześniowy wieczór przed pałacem hr. Potockiego - z wyższych pięter wciąż ziejących oczodołami wypalonych pożarem okien - pojawił się znowu żywo rozprawiający tłumek charakterystyczny dla krakowskiego Rynku w dniach piwnicznych gali i bali.
Obsypywana kwiatami, obdarowywana prezentami Beneficjantka, przełykając łzy wzruszenia i łyki szampana, zapraszała do salki wystawowej. Umieszczone tu fotosy ilustrujące węzłowe punkty Jej życia prywatnego (kilkumiesięczna Ewunia w ramionach mamy) i zawodowego (dwie piwniczne Ewy - Demarczyk i Wnukowa - razem; Ewa Wnukowa jedząca winogrona z ręki Andrzeja Warchała). Obok malarskie popisy małoletnich uczniów, z którymi Jubilatka prowadzi zajęcia plastyczne.
Kiedy odpowiednio schłodzony (50 litrów lodu w kostkach od dyrektora Wierzynka!) szampan podniósł temperaturę oczekiwań, goście "Piwnicy" ustawili się po lody w pięciu smakach: cytrynowym, kiwi, pistacjowym, orzechowym i czekoladowym (dar aktora Andrzeja Nowakowskiego, który przedzierzgnął się w restauratora).
Wygaszanie lodami rozpalonych emocji nie trwało zbyt długo, bo oto usadowieni na składanych krzesłach widzowie otrzymali w nagrodę występ, jakiego tu dawno (i to nie tylko z powodu przerwy wakacyjnej) nie było. Powiało z estrady właściwie dawkowanym szaleństwem, za sprawą brawurowego wykonania niesamowitych tekstów Witkacego: "Z głębiny nocy niepojętej", "A taki miał być przyjemny nastrój" ("A taki miał być przyjemny ustrój" - wg Andrzeja Pacuły) i bogate w warstwie inscenizacyjnej autorskiej miniformy sceniczne Ewy - "Kobra" i "Tarantula". Ewa z Bereszków Wnukowa, jak na Beneficjentkę przystało, odśpiewała najlepsze szlagiery ze swojego bogatego repertuaru. Fascynującą muzykę do nich, jak i do "Cherry Brandy" Mandelsztama, napisał Zbigniew Raj. Dwa następne utwory: "Perwersyjne R" do słów Leszka Wójtowicza i "Trąbki" wg Ewy Lipskiej zilustrował i zintelektualizował muzycznie Grzegorz Turnau. Oba, z właściwą pasją i polotem odśpiewane przez Wnukową, barokowo zapowiadał Piotr Skrzynecki, ubrany na tę okazję w wytwornie wytarte dżinsy.
Oprócz gwiazd ściśle przypisanych do piwnicznej estrady, wystąpiła, świeżo po przylocie ze Stanów Zjednoczonych, Olga Szwajgier. Artystka, której nowa metoda rozszerzania skali głosu ludzkiego była już podziwiana przez międzynarodową publiczność na uroczystym koncercie z okazji 100-lecia Carnegie Hall. Rozszerzanie skali głosu w "Piwnicy" Olga Szwajgier zadedykowała oczywiście Beneficjantce. Zdumiona i zafascynowana publiczność nie mogła ochłonąć z podziwu.
Z "Blue Note", najdroższego klubu jazzowego w Greenwich Village, przyjechał Wiesław Wilczkiewicz, ze swoją "Balladą dla Ewy", której wykonaniem zadebiutował owej nocy "Metropolitan Jazz Quintet". Oprócz kompozytora (gitara) i perkusisty Jana Pilcha, który wcześniej dał już solowy popis umiejętności akompaniując Oldze Szwajgier, w zespole błysnął trąbką oraz wielkością właściwą gwiazdom Adam Kawończyk.
Ciepłe przyjęcie miał rodzinny duet Zielińskich (Jacek z córą). W ich interpretacji wysłuchaliśmy "Róży" do słów Wiesława Dymnego. Obecny szef "Skaldów", zarazem kompozytor wszystkich prezentowanych utworów , odśpiewał na cześć Ewy inne teksty Dymnego - "Wyspę" i znakomitego bluesa "Już siedemset lat ma mój wóz i cztery koła".
Po wysłuchaniu telegramów do Jubilatki (m.in. od ministra kultury i sztuki Marka Rostworowskiego (który żałował, że nie może wziąć udziału w benefisie, ale musi pilnować łasiczki) i Tomasza Pobóg-Malinowskiego ("Nie ma gorszej nauczki, jak życie bez Wnuczki"), Ewa Wnukowa, w zadumie, która przystoi Beneficjantce, wysłuchała standardów jazzowych w wykonaniu Jerzego Bożyka. Jego własna kompozycja "Blues alkoholowy" z niewiadomych powodów bardzo rozweseliła publiczność oddającą się m.in. dyskretnym degustacjom napojów wyskokowych.
Niepokojąca zagadka zawarta w zaproszeniu - 2:1 - jak nam się udało ustalić - wyraża stosunek lat przeżytych do spędzonych na scenie. Gubiącym się w domysłach nie mamy zamiaru ułatwiać zadania.
Głowy piwniczne: Ewa Wnukowa
Erotyczne "R"
Wacław Krupiński | "Głowy Piwniczne"
Pojawiała się w kabarecie jeszcze jako uczennica Liceum Plastycznego. W tajemnicy przed matką; ta nie miała bowiem o Piwnicy dobrego zdania. Jednak kłamstwa córki utrzymującej, że wraca z Filharmonii, na dłuższą metę były nie do obrony, wszak programy kabaretu zaczynały się wówczas o godzinie 23.
- Bywałam na początku, potem się urywałam, dwa razy musiałam iść na piechotę na oddalony od centrum Kozłówek, gdzie mieszkaliśmy. Doszło do tego, że matka, zorientowawszy się, że wysiaduję w Piwnicy, przychodziła po mnie, więc Piotr chował mnie za kotarami w planetarium... Mama, zdesperowana, poszła nawet do dyrektora mojego liceum Józefa Kluzy - żeby przemówił mi do rozsądku. I usłyszała, że on nie widzi w tym kabarecie niczego złego, w końcu jego żona Danuta Leszczyńska-Kluzowa też tam występuje - wspomina Ewa Wnukowa.
Trafiła do kabaretu za sprawą kolegów ze Średniej Szkoły Muzycznej, do której uczęszczała będąc uczennicą Liceum Plastycznego. To tam, przy ul. Warszawskiej - gdzie zaczęła od fortepianu, a skończyła na klasie wokalnej - poznała Zbigniewa Wodeckiego, Zbigniewa Raja, Annę Wójtowicz, przyszłą wiolonczelistkę Anawa... Ale, przyznaje, mimo fascynacji Piwnicą nie myślała o tym, by kiedyś stanąć na jej scence. A jednak zaczęła pojawiać się w chórkach, później solo i tak jakoś wszystko przyszło samo.
Po maturze wyjechała do Warszawy, wyszła za mąż, szybko jednak wróciła do Krakowa, i - z małą córeczką przy piersi, zaczęła pojawiać się w Kolorowej. Od 1973 roku jest w kabarecie bez przerwy; wyjechawszy ponownie do Warszawy, dojeżdżała na programy. - Nawet hotel miałam, by nie jeździć nocą na Kozłówek.
Skoro zaczęła w 1973 roku, to skąd benefis z okazji dwóch dekad w kabarecie już we wrześniu 1991 roku? - dociekam.
- To Piotr uznał, by zaliczyć mi ten wcześniejszy okres, kiedy już trochę występowałam, miałam pierwszą piosenkę Walewskiego, i inną z tekstem Waldka Żyszkiewicza, później napisał mi "Łąkę bez końca", do której ładną melodię stworzył Jacek Zieliński - tłumaczy Ewa.
Z tego pierwszego okresu wspomina Wiesława Dymnego, ale i Majkę Zającównę. - Była dla mnie wzorem scenicznego zachowania, a i poza sceną. Bardzo ją lubiłam, szanowałam, fascynowała mnie przebiórkami, piórami i sposobem interpretowania tekstu. Byłam nią zauroczona... I jeszcze Krysia Zachwatowicz. I Konieczny. I Janina. I oczywiście Piotr.
Z Zającówną czy Zachwatowicz na pewno łączy Ewę Wnukową dbałość o sceniczny wizerunek - o kostium, o rekwizyt. - Zawsze czułam potrzebę przebierania się, nie mogłabym wyjść w tym, w czym chodzę , i zaśpiewać. Piotr uważał, że chowam się pod kostium, ale uwielbiał to...
Był ów kostium i sposobem na tremę; w pierwszych latach - jak przyznaje artystka - potworną. - Ręce mi się trzęsły, nogi mi się trzęsły, tak bardzo chciałam wszystko zrobić dobrze...
O tych jej strojach mogłaby powstać osobna opowieść - o kapeluszach, czapkach, staniolach, foliach aluminiowych, z których plotła warkocze, o perukach, piórach. Szukała na tandecie, ale miała też wiele rzeczy po ciotkach, po babci. Ma wciąż kapelusz zrobiony z bolerka babci - widać go na okładce płyty "Cherry brandy". I też w tej piosence nadal służy, a z dodanymi tiulami - w "Tarantuli". Do "Kobry" wymyśliła sobie nakrycie głowy przedstawiające, użyjmy wyrazu nie na cztery litery, sempiternę. Dopiero w trakcie piosenki przesuwa je na stosowne miejsce. Z kolei w "Perwersyjnym r" miała na głowie rogi z wplecionymi żaróweczkami. Ale druciki się połamały...
- Janinę Garycką to denerwowało. "Co ty jesteś, Statua Wolności?" - pytała - śmieje się Ewa Wnukowa.
Ale była w tym przytyku pełna życzliwość. To Janinie Garyckiej zawdzięcza Wnukowa piosenkę będąca jej znakiem firmowym - "Perwersyjne r". Bodaj w 1985 roku miała nagrać recital dla TV Kraków, ale jeden ze znanych wówczas dziennikarzy, od lat przebywający za granicą, miał się wypowiedzieć zdecydowanie przeciwko, argumentując właśnie tym "r": "Przecież ona ma wadę wymowy...".
- Zapłakana pobiegłam do Janiny. "Nic się nie martw, z tego trzeba zrobić atut. Będziemy szukać dla ciebie piosenek, w których będzie samo "r". A potem namówiła Leszka Wójtowicza, by napisał tekst - w kantach bez jednego "r", ot na przykład: Niewinny fiołek /Słodki aniołek /Śliczny puszysty kiciołek /To ja /Facetów mnóstwo /Patrzy jak w bóstwo /Nie jest to żadne oszustwo /A ha!. A w refrenie wręcz przeciwnie... Kończy piosenkę już samo, rozciągnięte na nutach Grzegorza Turnaua, "rrrrr".
Już wcześniej śpiewała Raja "Tarantulę", "Kobrę", "Cherry brandy". A zaczęli współpracę od nagrań w opolskim studiu, gdzie paroma głosami zarejestrowała wokale kilku piosenek, w tym "A taki miał być przyjemny nastrój".
Ale pierwszym, który ofiarował Ewie, wówczas sąsiadce z tego samego bloku, wiele piosenek był skald Jacek Zieliński. To jego piosenki sprawiły, że poczuła się pełnoprawną artystką piwniczną.
- Nawet namówiłam go, by sobie kupił pianino. Napisał mi kilkanaście pięknych piosenek, m.in. "Wyspę" do tekstu Dymnego, którą początkowo śpiewaliśmy razem... Już po śmierci Wieśka zrobiliśmy według jego tekstów "Pieśń nad pieśniami". To Jacek, stworzył muzykę do napisanego dla mnie przez Elżbietę Zechenter-Spławińską tekstu "Chciałabym wiedzieć, jak pan całuje". Wykonywałam tę piosenkę kilkanaście lat. Któregoś wieczoru Piotr zadedykował ją Krzysztofowi Jasińskiemu, który zasiadł na schodkach przy scenie. Nie wiem, zamyśliłam się, wyłączyłam - w każdym razie nagle dziura, kompletnie zapomniałam tekstu... Stanęłam i, zwracając się do Krzyśka, powiedziałam: "A ja nie wiem, czy cię lubię, czy chcę dla ciebie śpiewać...". I zeszłam ze sceny. Reakcją były gromkie brawa i śmiech po pachy. Oczywiście powiedziałam Krzyśkowi, co się stało. Na co on: "Rozumiem cię, po tylu latach już cię ten tekst nie obchodzi. Odstaw go". Powiedziałam Piotrowi, że ostatni raz to śpiewałam za darmo i wtedy on wymyślił, że to ktoś z widowni całuje, ale musi postawić publiczności wódeczkę... Kiedyś pewien reżyser filmowy, związany z kabaretem, zamówił szczodrze dwie tace drinków, tyle że osobliwie zapomniał zapłacić. I po jakichś dwóch miesiącach barman dopadł mnie... Wyszło na to, że sama śpiewam, sama płacę. Niemniej wróciłam do tej piosenki po latach, już z samym fortepianem.
14 piosenek nagrała Wnukowa na płycie "Cherry brandy" z 1997 roku. Pierwszej i jak dotychczas jedynej. - Długo się do niej zbierałam. W końcu Jan Skurzak wyłożył pieniądze na studio i tym mnie zdopingował. Już sama znalazłam Polfę jako sponsora i dzięki temu jest ta płyta.
Zawiera raptem ułamek z niemałego repertuaru; są wszak w nim jeszcze piosenki Koniecznego, są opatrzone muzyką Zbigniewa Lamparta wiersze Baczyńskiego i Szymborskiej, i "Polonez" Osieckiej z muzyką jazzmana Leszka Żądły, i kompozycje Andrzeja Zaryckiego (także do Witkacego), i Marka Michalaka... I śpiewane z Rajem, i z jego muzyką, wiersze z lat 50. opiewające urok warszawskiego Pałacu Kultury, które wynalazł dla Wnukowej zaprzyjaźniony z nią Tomasz Pobóg-Malinowski - Józefa Prutkowskiego "Mówi chmura córce chmurce" i "Rośnie w Warszawie Pałac Kultury" Romana Pisarskiego.
I w tym przypadku zrobiła z tego artystka minispektakl. Śpiewa z podbitym okiem, w kasku, w kufajce. I jeszcze recytuje wierszyk Ważyka o kolejarce: "A jej tylko drżała warga /gdy ranną racją oliwy /mościła, czuła kolejarka /tłoki lokomotywy".
Kłopot był tylko z tekstem, bo cenzura nie chciała się zgodzić na śpiewanie oryginalnego. Pisarski zapisał wszak "wspaniały pomnik radzieckiej sławy/ symbol przyjaźni w sercu Warszawy". Nagrywali te piosenki w 1986 roku (są na 6-płytowym boxie Piwnicy) i cenzor uparł się - słowo radziecki paść nie może. Nie było wyjścia, z Piotrem Skrzyneckim zmienili na "wspaniały pomnik dumy i sławy". Bezskutecznie Piotr przekonywał cenzora: "Proszę pana, przecież koleżanka śpiewa to bardzo poważnie...". Cenzor nie był w ciemię bity: "Poważnie, poważnie, ale cała sala pęka ze śmiechu".
Do wielu z tych piosenek zamierza Ewa Wnukowa powrócić w nowym recitalu. Choć, przy jej nastawieniu do piosenki, która powinna mieć teatralną oprawę, nie jest to łatwe; właściwie przed każdą powinna się przebrać, zmienić kostium, rekwizyt. Nie darmo napisano o niej za Oceanem, gdzie bawiła z recitalami, "aktorzyca".
Myśli też o drugiej płycie; jest nawet bank, który chce być sponsorem... Trzymajmy kciuki!
Tak, Ewa Wnukowa, zawsze chciała śpiewać, ale nigdy nie chciała być tylko piosenkarką. Nie pociągała jej estrada, pozostała wierna kabaretowi.
Od kilkunastu lat ma też Ewa Wnukowa, wszak absolwentka Liceum Plastycznego, inne zajęcie - arteterapię, prowadzoną w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum UJ. Wcześniej w ramach eksperymentalnego wychowania przez sztukę w nauczaniu początkowym pracowała w szkole podstawowej. O tej pracy opowiada z pasją niezwyczajną - o kolejnych, 14-19-letnich, podopiecznych, o ich pracach, o nagrodach, jakie otrzymywały. W komputerze oglądamy makatki, obrazy, a także kadry pomalowanego szpitalnego korytarza. Na jednej z makatek World Trade Center z uderzającym w wyższą wieżę samolotem. Dziś taki obraz wszyscy mamy w oczach, ale ta praca powstała dwa lata przed nowojorską tragedią! Ewa Wnuk wróciła z Nowego Jorku, gdzie była z recitalami, opowiadała o mieście. - Gdy doszło do tragicznego zamachu, jeden z współautorów pracy zareagował: "Pani Ewo, będziemy na tym kasę robić; tu będą wycieczki z Ameryki przyjeżdżać, bo to było proroctwo!" - emocjonował się 16-letni Jacek.
Ale naturalnie to przede wszystkim Piwnica pozwalała Ewie Wnukowej oderwać się od utrapień związanych z chorą matką, z nieuleczalną chorobą córki, a przy tym była szalenie ważnym miejscem, dającym poczucie wolności, pozwalającym przebywać w gronie fascynujących, mądrych ludzi... - Czasy były ciężkie, ale bliskość ludzi była niesamowita, potrafiliśmy pędzić do siebie z końca miasta. I przyjaźnie były mocniejsze... Byliśmy wszyscy biedni, ale kochaliśmy się bardziej i bardziej się rozumieliśmy... - przywołuje niegdysiejszy czas Ewa Wnukowa; w tym krótką przyjaźń z Ewą Demarczyk...
To w tamtej aurze serdeczności, nawet jeśli splecionej ze złośliwostkami, bawili się piwniczanie w handel plotkami. - Teraz już byłoby to niemożliwe; trzeba się ze sobą bardzo przyjaźnić, być ze sobą często i dużo, żeby sobie na to pozwolić. Sama kupiłam od Zygmunta Koniecznego plotkę na swój temat...
- Jaką?
- O nie, nie odsprzedam jej... - śmieje się tajemniczo Ewa.
Jest zanurzona w kilka dekad piwnicznych dziejów, ma zatem do któregoś okresu stosunek szczególny?
- Nie, dla mnie to jeden ciąg, mój. Każdy ma swoją Piwnicę, swoją historię Piwnicy; Joanna Olczak-Ronikier też napisała swoją historię Piwnicy pod Baranami.
- A Piotr, co Ci dał?
- Nie umiem powiedzieć konkretnie. Dał mi wszystko, tym bardziej że spędzaliśmy czas nie tylko w Piwnicy. Uwielbiał przychodzić do mnie na kolacyjki, na obiadki. Nienawidził bigosu, ale mnie mówił: "Możesz nawet swój bigosik zrobić". Zabieraliśmy go też na wycieczki. Wzięliśmy go do Wilna. Pociąg zatrzymał się na dworcu, Piotr stanął na schodach, a tu pędzi w jego kierunku jakaś grupka Rosjan o orientalnych rysach i krzyczy "Mefisto, Mefisto!"... Piotr, w swym długim płaszczu, z długim, zwisającym, szalikiem, w kapeluszu, z brodą, słuchał rozanielony... Gdy jednak owi ludzie, wciąż wykrzykując "Mefisto!", zaczęli go szarpać za kieszenie, już miał twarz mniej radosną. A potem nastąpiła gorzka chwila prawdy. Oni, widząc, że to pociąg z Polski, chcieli po prostu kupić dezodoranty o takiej właśnie nazwie, które nasi rodacy wozili tam na handel.
To przywołajmy jeszcze opowieść z innej części świata. Piwnica występowała w Nowym Jorku. Już z lekka świtało, gdy wracali z klubu jazzowego na Greenwich Village. I nagle wyskoczyło dwóch Czarnych z żądaniem pieniędzy. - Była nas bodaj czwórka, w tym Piotr i Franek Fotygo; oni wystraszeni, a ja zaczęłam na tych Murzynów tak wrzeszczeć, i to najbardziej plugawymi polskimi słowami, że zgłupieli. "Skąd jesteście?" - zapytali. A gdy już się sytuacja lekko uspokoiła, zażądałam, by za to, że nas tak wystraszyli, odprowadzili nas do hotelu, bo już się boimy, skoro tu tak niebezpiecznie. Zgodzili się. To myśmy się zrewanżowali, i w efekcie na skwerku pod hotelem, mimo że nie wolno, wypiliśmy wspólnie butelkę Jacka Danielsa. Piotr był zachwycony - opowiada artystka, o której, okazuje się, nie darmo Wójtowicz napisał: "prawdziwy postrach męskich sfer".
Ale oprócz nieokiełznania, rodem z Witkacego, ma w sobie Ewa Wnukowa i pokłady liryzmu, gdy wierszem Cwietajewy opiewa uroki "Sierpnia" albo słowami Dymnego - "Wiosny", gdy tuli do snu "Kołysanką" Kurylewicza... Bo też - jak przyznaje - jest w niej ta dwoistość. - Jestem i taka, i taka - mówi lapidarnie.
Zawsze jednak misternie dba, by każda piosenka była samoistnym spektaklem, bo przecież, choć całe życie śpiewa, to nigdy nie chciała być piosenkarką. I pewnie dlatego stała się jedną z najoryginalniejszych artystek Piwnicy pod Baranami. Taką, której słucha się zawsze z dużymi emocjami.
Aktorzyca
19.02.1998
Jan Latus | Nowy Dziennik
Nic nie poradzę - takie określenie pasuje najbardziej do piosenkarki (a z wykształcenia - plastyczki) Ewy Wnuk. Nie jest ono pogardliwe: przeciwnie, określa typ artystki wyzwolonej, pewnej siebie, elokwentnej. Będącej przeciwieństwem grającej role tylko dekoracyjne aktoreczki czy też opakowanej w banalną aranżację piosenkarki.
Krakowska aktorzyca (bo aktorzyce mieszkają tylko w Krakowie) żyje w piwnicach. Pije wino, pali papierosy, jest wyzwolona obyczajowo; nie jest jej charakter pozbawiony cech męskich - tak to przynajmniej wygląda z perspektywy mazowieckich nizin. Zarazem jest to ostatnia już grupa wyzwolonych, nie pozbawionych cech męskich kobiet świata, żyjących poezją.
Choć wydaje się, że świat kabaretu literackiego, poezji i życia bohemianego odchodzi w przeszłość, w Galicji ciągle znajduje swoich piewców i kibiców. Nic dziwnego zatem, że i wokół dawnej Piwnicy pod Baranami gromadził się zawsze tłum wybitnie uzdolnionych młodych ludzi. Tak się dzieje i po odejściu Piotra Skrzyneckiego - w czasach, gdy dalszy żywot Piwnicy stanął pod wielkim znakiem zapytania.
Cokolwiek stanie się z tą instytucją - wiadomo, choćby po powstających ciągle płytach, jak ta Ewy Wnuk, czy też nagraniach Grzegorza Turnaua, że duch krakowskiej poezji piwnicznej nie zaginie.
Piwnica pod Baranami przyjechała przed rokiem do Stanów Zjednoczonych, występując dla kompletów publiczności. Zabrakło w tej grupie - poważnie już wtedy chorego - Skrzyneckiego, ale wyszła na scenę między innymi Ewa Wnuk. Kilka jej piosenek znaleźć można na kompakcie upamiętniającym ten występ (w nowojorskim Town Hall).
Teraz Ewa Wnuk zadebiutowała solo, choć na piwnicznej scenie występuje już przez dwie dekady.
Nic na tej płycie nie jest miałkie i pozostawione przypadkowi. Okładka nawiązuje kolorystyką do witraży z początku wieku, w które zgrabnie wkomponowano wizerunki - noszącej "młodopolskie" nakrycia głowy - Ewy Wnuk.
Czternaście piosenek, a właściwie wierszy z muzyką, zawarto na tym znakomicie nagranym przez firmę Polton kompakcie (opatrzonym, iście młodopolsko rozwichrzoną, przedmową Jana Goślickiego).
Wnuk śpiewa poezję i jakby prosi nas, by nie zwracać szczególnej uwagi na walory jej głosu - choć technikę wokalną ma opanowaną w doskonałym stopniu. Jest to śpiew idealny dykcyjnie i bardzo zróżnicowany emocjonalnie - od figlarnego tonu kokietki w "Perwersyjnym R" Leszka Wójtowicza i Grzegorza Turnaua, poprzez ton narracyjny ("Ofelia" Moczulskiego/Turnaua) do erotycznego szeptu "Bezsenności we dwoje" Patuszyńskiego/Pawlika.
Ewa Wnuk ma wystarczająco silną osobowość artystyczną i dobry warsztat, aby przyciągnąć uwagę słuchaczy w poetyckim recitalu solowym. Jej pierwsza płyta - zatytułowana, za wierszem Mandelsztama, "Cherry Brandy" - uzyskuje jednak dodatkowy walor dzięki genialnym wręcz aranżacjom. Zresztą, słowo "aranżacje" brzmi zbyt skromnie: to miniatury teatralne tworzone przez kilku doskonałych muzyków. Wyróżnia się skrzypek Michał Półtorak, uzyskujący na skrzypcach przedziwne, flażoletowe brzmienia. Te skrzypce - brzmiące czasem tak ostro jak skrzypnięcie po szkle - bywają dosadną ilustracją do tekstu.
Wiele jest takich smaczków, jak choćby grający staccato na flecie Stefan Błaszczyński i wtórujący mu (pizzicato) skrzypek.
Przychodzą do głowy inne przykłady wykorzystania fletu w muzyce jazzowej i ambitnej rozrywkowej: zespół Jethro Tull, kompozycje Claude'a Boillinga, wczesne nagrania zespołu Genesis. Przede wszystkim jednak aranżacje te są bardzo krakowskie, przywodzące na myśl utwory Marka Grechuty czy Zygmunta Koniecznego.
Jest to brzmienie nie spotykane nigdzie indziej w muzyce światowej, choć przez nas, Polaków, chowanych na wycieczkach pociągiem do teatrów i kabaretów krakowskich - brzmienie dość swojskie.
Innym razem (zwłaszcza w kompozycjach Zbigniewa Raja) muzyka traci rozlewność (charakterystyczną na przykład dla kompozycji Jacka Zielińskiego); staje się bardziej drapieżna, przywodząc z kolei skojarzenia z twórczością Kurta Weila.
Sztuka Ewy Wnuk jest nieprzekładalna na inne języki świata; delektowanie się "Cherry Brandy" pozostanie zatem naszą, Polaków, przyjemnością. Tylko my rozpoznamy zabawne aluzje muzyczne do telewizyjnej "Kobry", introdukcji walca Chopina, do piosenek Skaldów - i co tam jeszcze podsunie nam, wzmocniona przez tęsknotę i sentyment, pamięć.
Kulturalne polecenie
Ewa Wnukowa: "Śpiewam, co czuję, tak było zawsze, z wiekiem jest tak - tym bardziej..."
28.04. 2012
Waclaw Krupinski | Dziennik Polski
Ewa Wnukowa jest kimś wyjątkowym, charakterystycznym; wcale nie z powodu swego "perwersyjnego r", o którym śpiewa w piosence, ofiarowanej jej przez Leszka Wójtowicza.
Esencjonalnie ujął to Jan Poprawa, wszak nieprzesadny admirator tego kabaretu: "Jej odrębność jest odrębnością współautora dramatu, nie zaś wykonawcy cudzej wizji". To jasny sygnał, podkreślający Ewy osobowość, indywidualny styl interpretacji, kreacyjne podejście do piosenki. Stąd te Wnukowej przebiórki - kapelusze, szalone stroje, pióra, wymyślne rekwizyty. Wszystko, by podkreślić: "Ja nie jestem piosenkarką. Jestem postacią z teatrzyku piosenki". Napisano też o niej aktorzyca. Bo Ewa Wnukowa zawsze chciała śpiewać, ale nigdy nie chciała być tylko piosenkarką.
Zaśpiewa piosenki dawne, niektóre utrwaliła na płycie "Cherry brandy" z 1997 roku, ale i nowe, bo swój repertuar wciąż poszerza. "Śpiewam, co czuję, tak było zawsze, z wiekiem jest tak tym bardziej" - powiedziała nam piwniczna artystka. I dodała (to cała Ewa): "Będę dobra!". Tym, którzy ją znają, nie musi tego mówić. Innym - podpowiadamy. Ma Ewa w sobie szaleństwo, nieokiełznanie i demoniczność rodem z Witkacego, ale i pokłady liryzmu, gdy wierszem Cwietajewy opiewa uroki "Sierpnia" lub słowami Dymnego - "Wiosny"; gdy tuli do snu "Kołysanką" Kurylewicza. Inny piwniczanin, Bogdan Micek powiedział o niej: "Ewa ma w sobie to wszystko, co niosą ze sobą cztery pory roku: wiosenną świeżość, ciepło letniego słońca, blask światła cudownej złotej jesieni, ale i podmuch zimowej zawieruchy (czasami!!!)".
Akompaniować jej będą: Adrian Konarski, Michał Chytrzyński, Paweł Kuźmicz i Kamila Owsianików.
WACŁAW KRUPIŃSKI
CO: Ewa Wnukowa - recital
GDZIE: Piwnica pod Baranami
KIEDY: Sobota, godz. 18
Pastisz autoliryczny
- Andrzej Pacuła
Ewa Wnukowa to zjawisko osobne w dziejach piwnicznej piosenki. I nie dlatego, że śpiewa tam długo (od połowy lat 70.), ale ze względu na szeroką gamę gatunków w jej repertuarze piwnicznym. Od pastiszy („Chciałabym wiedzieć, jak pan całuje”), po najczystszą lirykę („Przezimujemy, przezimujemy...”), od inscenizowanej groteski („Tarantula”), do songu o Modiglianim. To bodaj ostatnia piwniczna pieśniarka, która nawiązuje do estetyki Piwnicy lat 60.: wyrafinowany kostium, opracowana w najdrobniejszyczych szczegółach inscenizacja, choreografia, gest, rekwizyt. Wnukowa tworzy swój teatr piosenki, zmieniajac gatunki i ekspresje sceniczne, zawsze jednak powiązane nienaganną wokalistyką, takąż dykcją, świadomością przekazywanych treści i wartości muzycznych.
Krytyk muzyczny, Jan Poprawa, tak ją scharakteryzował: Gdy pojawia się na scenie - milkną rozmowy. Cichnie nawet rozgadana, rozbawiona zazwyczaj widownia kabaretu. Powietrze wypełnia elektryzująca atmosfera oczekiwania. Na co? Czy na przeżycie, wzruszenie, uniesienie? Tak bywa zazwyczaj, gdy na scenie pojawia się artystka jedyna i niepowtarzalna.
Charakterystyczne „r” w głosie Wnukowej i poniekąd ona sama, to temat autoironicznej,
z kontekstem erotycznym, piosenki, do której dowcipny tekst napisał Leszek Wójtowicz,
a muzykę Grzegorz Turnau (1986).
Niewinny fiołek/ Słodki aniołek/ Śliczny puszysty kiciołek - to ja!
Facetów mnóstwo/ Patrzy jak w bóstwo/ Nie jest to żadne oszustwo - a ha!
Ta babska tłuszcza/ Podle przypuszcza/ Że się Ewusia puszcza
Klnę się na duszę/ Wcale nie muszę/ Bo każdy leci jak głuszec - a ha!
ref. To errrotycznie brzmiące „r”/ Prrrawdziwy postrrrach męskich sferrr
Strrraceńców pcha na żądzy żerrr / To perwersyjne „r”- to erotycznie brzmiące „r”.
Cuda nie cuda/ Zawsze się uda/ Taka już ze mnie paskuda!
Także na scenie/ Mam powodzenie/ Niepowtarzalne szalenie - a ha! (itd.)
W interpretacji tej piosenki charakterystycznemu „r” nadała Wnukowa szczególnie zmysłowe zabarwienie i wykorzystala różne środki ekspresji: pół uśmiech, pół drwinę, szczyptę kokieterii salonowej, trochę wamp, a trochę cnotliwa pensjorarka ze skłonnością do dyskretnych wyuzdań - mistrzostwo! Z kolei autor tekstu (Wójtowicz), w kilku kreskach dał: 1. autoironiczny portret niby-Wnukowej i „kreowanych” przez nią sytuacji niewinno - fiołkowych, 2. zbiorowy konterfekcik - Ta babska tłuszcza - krakowskich dewotek, zameldowanych na stałe w kamienicy pani Dulskiej i 3. lekki prztyczek w noski tych piosenkarek, które zastanawiają się nazbyt często: któraż to z nich najpiekniejszą jest i najlepszą, zamiast rozwijać formy sceniczne, a do których są skierowane słowa: także na scenie - mam powodzenie. Na scenie!, a nie tylko w opowieściach i w próżnych przechwałkach.